Płonący elektryk? Fakty i mity na temat samochodów elektrycznych
Pożar elektryka. Czy to faktycznie takie częste?
W całym 2022 roku odnotowano siedem pożarów samochodów elektrycznych , oraz 8333 pożary aut spalinowych. Średnio paliły się aż 23 klasyczne auta dziennie, natomiast w przypadku elektryków jeden na 52 dni.
W I półroczu
2023 r. na 100 tys. elektryków w Polsce płonęły tylko 22, podczas gdy w grupie
spalinówek – 27 na 100 tys. Rzeczywisty wniosek jest zatem taki, że elektryki
palą się rzadziej niż auta benzynowe czy diesle. W statystykach ze Szwecji czy
Norwegii ta różnica jest widoczna jeszcze bardziej. W tym pierwszym kraju w
2021 r. na 100 tys. elektryków płonęły 23, a spalinowych aż 55 – ponad
dwukrotnie więcej.
Pożary
elektryków w Polsce są częstsze, bo dotyczą najstarszych modeli na prąd,
najczęściej importowanych, o nieznanej do końca przeszłości. Wśród siedmiu BEV,
które spłonęły w 2022 r. były dwa ponad 20-letnie Peugeoty 106 Electrique,
Nissan Leaf pierwszej generacji i pierwsze Tesle S. Nie znaczy to oczywiście,
że nowoczesne elektryki w ogóle nie ulegają pożarom. Takie sytuacje też mają
miejsce, tyle że powody takich pożarów są zupełnie inne, niż powszechnie się
uważa.
Od 2018 do
połowy 2023 r. odnotowano w Polsce łącznie 17 pożarów samochodów elektrycznych.
Za przyczynę jedynie dwóch z nich uznano baterię trakcyjną. W czterech
przypadkach mieliśmy do czynienia z podpaleniem, zaś w 11 przyczyna była
jeszcze inna – przypadkowe zaprószenie ognia przez samego użytkownika, źle
wykonana naprawa, wadliwe urządzenie wpięte do gniazdka zapalniczki 12V bądź
niesprawny akumulator, ale ten 12-voltowy, odpowiedzialny za działanie urządzeń
pokładowych.
dokładnie
przyjrzano się raportom z pożarów wszystkich siedmiu elektryków, jakie miały
miejsce w Polsce w 2022 r. Tylko w jednym z nich paliła się bateria trakcyjna,
zaś w pozostałych przypadkach podszybie, wnętrze, silnik, deska rozdzielcza,
komora silnika itp. Co więcej, ze statystyk wynika, że tylko 20 proc. pożarów
aut BEV się rozwija i doprowadza do całkowitego spalenia pojazdu. To też
przeczy teoriom „znawców”, że jak już elektryk zajmie się ogniem, to jest
pozamiatane i nie da się go w żaden sposób ugasić.
Nie jest też
prawdą, że auta elektryczne gasi się długimi godzinami, jak można wywnioskować
z wielu doniesień medialnych. Przykład? W marcu zeszłego roku na Kaszubach
spalił się Mercedes EQA, a media podały, że „płonął 21 godzin”. W
rzeczywistości pożar ugaszono w kilkanaście minut, a potem – dla bezpieczeństwa
i pewności – umieszczono wrak auta w specjalnym kontenerze zalanym wodą na
kilkanaście godzin.
Jeszcze
częściej media informują o płonących samochodach elektrycznych, sugerując że to
one są przyczyną pożaru, podczas gdy jego rzeczywisty powód był zupełnie inny.
Na przykład uczestniczyły w dużym pożarze wywołanym przez cysternę, albo zajęły
się od auta spalinowego stojącego obok. Wystarczyło jednak, że ktoś zrobił
zdjęcie pożaru, ktoś inny rozpoznał na nim elektryka i nośny artykuł z jeszcze
bardziej nośnym tytułem już gotowy.
Na przykład zatonięcie
kontenerowca, który przewoził również samochody elektryczne. Co prawda
zdecydowana większość samochodów na pokładzie była spalinowa, a do tej pory nie
ustalono konkretnej przyczyny pożaru, ale media uznały, że to „musiała być wina
jakiegoś elektryka”.
Producenci
aut na prąd nie są głupcami. Ich inżynierowie raczej zdają sobie sprawę, że
niewłaściwie zaprojektowana instalacja elektryczna o wysokim napięciu może
wywołać pożar. Z kolei szefostwo i dział marketingu wiedzą, jak bardzo nie na
rękę byłaby firmie sytuacja, gdyby media pokazały jej płonące samochody.
Dlatego większość marek projektuje swoje auta tak, aby były jak
najbezpieczniejsze także pod tym względem.
Platforma
E-GMP, na której budowane są najnowsze elektryki Kia (obecnie modele EV6 i EV9)
została wykonana ze specjalnej, tłoczonej na gorąco ultrawytrzymałej stali.
Akumulator umieszczono w „sejfie”, który w razie wypadku ma przejmować na
siebie większość energii w ośmiu różnych punktach. Czyli nawet mocne uderzenie
w jeden bok, rozłoży energię tak, że „sejf” przyjmie ją także po drugiej
stronie, z przodu, z tyłu i na narożnikach. Do tego progi boczne wzmocniono
wytłaczanym aluminium. Wszystko to ma maksymalnie chronić akumulator.
Ponadto
bateria ma swoje bezpieczniki. Gdy dojdzie do poważniejszej kolizji, przepływ
prądu zostaje w ułamku sekundy zatrzymany. Silniki i cała instalacja zostają
odcięte od zasilania. Działa to na podobnej zasadzie, jak w naszych domach. Gdy
pojawia się gdzieś zwarcie, „wywala” bezpiecznik, aby zapobiec pożarowi
instalacji.
A to jeszcze
nie koniec, bo elektryki mają też zaawansowane systemy zarządzania energią,
które ciągle nadzorują parametry całej instalacji i akumulatorów. Dbają między
innymi o to, aby baterie pracowały w odpowiedniej temperaturze, zarówno podczas
jazdy, jak i ładowania. I nigdy nie dopuszczą do wzrostu temperatury, który
mógłby być przyczyną pożaru.
Mówiąc
krótko, tak. Ale – jak jasno dowodzą statystyki – rzadziej niż samochody
spalinowe. Co więcej, jeżeli już dochodzi do pożaru auta na prąd, to rzadko
ogień trawi całe auto, a jeszcze rzadziej wina tego pożaru leży po stronie
akumulatora.
Nie zmienia
to faktu, że pożary elektryków są „widowiskowe” i „medialne”. Po pierwsze, mamy
do czynienia z nową technologią, która w niektórych nadal budzi niechęć, a w
niektórych obawy. Dlatego każdy pożar elektryka, choć w Polsce jest ich tylko
kilka w skali roku, jest pokazywany w telewizji i serwisach internetowych,
udostępniany w mediach społecznościowych i szeroko komentowany. Tymczasem
pożary samochodów spalinowych są tak powszechne, że nikt nie zwraca na nie
uwagi (może poza mediami lokalnymi).
Sytuację
można trochę porównać do tej z… komarami i rekinami. Te pierwsze zabijają nawet
milion osób rocznie, ale nikogo to nie obchodzi. Wystarczy jednak, że rekin
odgryzie nogę surferowi u wybrzeży Kalifornii, a trąbi o tym cały świat.
Możemy
spróbować zobrazować zjawisko jeszcze inaczej. Sami przyznajcie, ile razy w
ogniu stanął wasz… smartfon? No właśnie, nigdy. A przecież codziennie go
ładujecie, użytkujecie niemal bez przerwy, pewnie niejednokrotnie upadł, być
może rozsypał się w drobny mak albo przynajmniej potłukł się ekran lub obudowa.
A mimo to do wybuchu czy zapalenia się baterii litowo-jonowej (dokładnie
takiej, jaką mają auta elektryczne) nigdy nie doszło. Statystycznie rzecz
biorąc, do pożaru elektryka dochodzi tak samo często, jak do pożaru telefonu
komórkowego. Prawdopodobieństwo, że to się wydarzy, wynosi jedynie 0,004 proc.
źródło: Kia Polska. Niniejsza informacja jest aktualna na dzień publikacji. Specyfikacja techniczna opisywanych modeli, akcesoriów oraz usług może ulec zmianie. Niektóre modele, elementy wyposażenia, akcesoria oraz usługi i funkcje mogą być dostępne i działać tylko w wybranych krajach lub wyłącznie za dodatkową opłatą.